piątek, 23 sierpnia 2013

Popartowy banan

Przedmowa:
Jest taki album który, jak na swoją wielkość, jest dość zapomniany, nikt się nad nim nie rozpływa w mediach, pomijany w najpopularniejszych plebiscytach, seriach filmów dokumentalnych, takich jak "Klasyczne albumy rocka". Jednak wielu ludzi ten album lubi, szanuje i do dziś się nim inspiruje, tak samo zainspirował mnie, tym razem nie muzycznie a literacko, wykorzystując motywy z tekstów utworów zawartych na tym albumie stworzyłem krótkie opowiadanie.
Z tekstami Lou Reeda współpracuje się wyjątkowo łatwo, są bardzo plastyczne. Starałem się oddać mroczny klimat tych tekstów, opowiadających głównie o narkotykach, a w sumie o ich przedawkowaniu lub piekielnie ostrym nałogu. Nie należy tego odczytywać jako dokładnego oddania treści tekstów, Velvet Underground & Nico nie jest koncept-albumem w pełnym sensie tego słowa, chociaż na pewno można dostrzec na nim pewien motyw przewodni, który po pewnej obróbce postanowiłem wykorzystać do stworzenia opowiadania. Starałem się zachować ciąg wydarzeń zgodny z kolejnością utworów na płycie, jednak dokonałem pewnych zmian, które spowodowały, że wszystko bardziej "trzyma się kupy". Tak więc przedstawiam opowiadanie zainspirowane kultowym:

Które nieco wzorem biblijnym zatytułowałem:

Księga Banana

 
Obudził się on w niedzielny poranek, za oknem świtało. Potężny narkotykowy kac odbierał mu możliwość logicznego myślenia, kokainowa paranoja powodowała że ciągle słyszał swoje imię, wołane przez różne kobiety. Wstał, ten stan nie był dla niego niczym nowym, nauczył się radzić sobie z nim przez jakiś czas, do śniadania, na które tradycyjnie jadł tosty z jajkiem, popijał kawą i zaciągał gramem koki, która pozwalała mu na przeżycie kolejnych kilku godzin.
Tym razem było jednak inaczej, po imprezie jaka odbyła się w jego domu poprzedniej nocy, nie miał zbawiennego proszku, ani żadnej innej substancji która pozwoliłaby mu na funkcjonowanie. Kac zaczął już ustępować głodowi, czuł się coraz bardziej brudny, coraz bardziej chory, wiedział że ten stan będzie postępować, wiedział że za godzinę będzie czuł się jak żywy trup. Poszedł do przedpokoju, opróżnił stojak na parasole, w którym wcześniej było kilka sztuk nie mogących ochronić już nikogo przed deszczem połamanych parasolowych ogryzków, sięgnął na dno stojaka i wydobył z niego małe brudne zawiniątko. Otworzył paczuszkę, były w niej pieniądze, 26 dolarów, akurat na gram koki i wieczorną działkę heroiny. Resztki kaca wymieszane z głodem powodowały dreszcze, założył kurtkę, mimo, że było dość ciepło. Wyszedł z domu, wewnętrznie umierając dotarł metrem na "dwudziestą ósmą", a później na Lexington, pod numer 125, gdzie czekał na swojego człowieka, a raczej na przyjaciela którego ten człowiek miał mu sprzedać. Diler nigdy nie jest o czasie, zawsze się spóźnia. Gdy tak stał czekając podeszło do niego dwóch czarnych gości szukających zaczepki, jeden z nich zwrócił się do czekającego:
-Co tutaj robisz biały chłopcze? Pewnie chcesz podrywać nasze kobiety.
Przestraszony żywy trup odpowiedział:
-Nie proszę pana, nic z tych rzeczy, proszę mi wybaczyć, ja tutaj tylko czekam na przyjaciela, na mojego człowieka, właśnie idzie.
Z za rogu wyszedł facet, cały ubrany na czarno, w butach jak u Portoryka, na głowie miał duży słomiany kapelusz. Murzyni widząc go odeszli. Diler podszedł do słaniającego się na nogach zombie, wziął pieniądze i podał mu to czego potrzebował, jego chemicznych przyjaciół, syntetyczną nirwanę. Paranoja spotęgowana głodem powodowała, że w metrze mówił do obcych kobiet by były cicho, by nie krzyczały jego imienia. Gdy w końcu dotarł do domu, zjadł swoje śniadanie, poczuł się lepiej, wróciło mu logiczne myślenie, w takich sytuacjach zwykle dochodził do niego rozsądek, zaczynał rozumieć, że takie ostre ćpanie jest jak femme fatale, daje rozkosz, ale doprowadza do zguby, że musi uważać na swój każdy krok, że już i tak jest tylko marionetką w rękach tej złowieszczej istoty, wiedział w co gra, ale nie był w stanie przerwać tej gry, dopił kawę, usiadł w fotelu i na chwilę zasnął. Gdy się obudził stała przed nim jego ostatnia kochanka, 16 letnia Mary, prostytutka która szukała ciepła u żywego trupa, wyglądała pięknie, jak Venus, w futrze z gronostajów i lśniących skórzanych butach. Wstał i chciał podejść do Mary, by tak jak zwykle przytulić ją, jednak gdy tylko ruszył w jej stronę, ona zsiniała, padła na ziemię, z ust wypłynęła jej piana. Uświadomił sobie, że to tylko halucynacje, przypomniał sobie, że Mary nie żyje, że znalazł ją przećpaną w jego łazience dwa tygodnie wcześniej. Nie znalazła ciepła, on nie był w stanie jej go dać, sam go nie miał, biegła przez życie, ale było ono puste, miała tylko narkotyki, więc nimi swoje puste życie skończyła. Nie była to jedyna strata w jego życiu w ostatnim czasie, podobnie skończył jego przyjaciel Harry, Sarah, z którą znał się od 4 roku życia, słyszał też że jego sąsiadka i "koleżanka z pracy" Mary, Margerita skończył tak samo. Nikt nie płakał po tych wszystkich ludziach, oprócz niego. Biedne najniższe warstwy społeczne nowojorskiego tłumu, którym jedynym luksusem jest wyłożona miękko tania trumna. Mary była piękna, elegancka w ruchach, dobrze wychowana, można było odnieść wrażenie że jest księżniczką, arystokratką, była najelegantszą dziwką w Nowym Jorku, a pewnie i w całych stanach. Bywała na salonach jako pani do towarzystwa dla bogaczy, ale opuszczała je nad ranem jak kopciuszek, obdarta z wszelkiej godności, seksualnie wykorzystana na wszelkie możliwe sposoby, bogatsza o kilkaset dolarów, z których i tak siedemdziesiąt procent zabierał jej "opiekun". Wówczas szukała schronienia u Niego, kochanka, dawał jej złudne poczucie bezpieczeństwa, domu, ale na krótko, gdyż on stawał się coraz bardziej nieobecny, coraz bardziej odlatywał, początki paranoi, heroina, głód, kac, tosty, jajka, kawa, koka, Lexington, heroina, Mary traciła ostatni punkt oparcia na tym świecie, nikt nie przywracał jej straconej godności, nikt nie pomagał jej radzić sobie z jej kruchą psychiką, uciekła w to, co zniszczyło jej ostatnią opokę, w narkotyki, wcześniej niemal czysta, teraz zaczęła od razu od heroiny, chciała się zniszczyć, nie mogła już dalej sprzedawać swojego pięknego ciała, nie dała rady, bez wsparcia, skończyła ze sobą. On był tego świadomy, wiedział, że to przez niego, że gdyby był przy niej, jej piękno by trwało, mimo tego że było ono towarem, dalej było pięknem, czymś co jest potrzebne na świecie, czymś co daje światu równowagę, w nocy było towarem, w dzień mogło być jego szczęściem, mogło zaspokajać jego potrzeby estetyczne, mogło dawać mu miłość, jednak on jej nie chciał, wiedział, że nie jest w stanie tego zrobić, wiedział, że to się nie uda, znał siebie, wiedział że w jego życiu już nie ma odwrotu i wiedział, że Mary pójdzie na dno razem z nim, ale nie wiedział jak ma to zmienić. Gdy przedawkowała, odchodziła od niego każdej nocy, widział jak wychodzi z domu i idzie ulicą, widział jak zostawia zimno gównianego ćpuna i odchodzi do kogoś lepszego, odlatuje niczym ptak, ale to były tylko wizualizacje jego podświadomości, za życia nigdy tego nie zrobiła, nawet o tym nie pomyślała, on był jedynym mężczyzną którego w życiu pokochała, pierwszym i ostatnim. Nie była w stanie go zostawić inaczej niż umierając. Siedząc w ciemnym pokoju znów ją widział, jak odchodzi w dal ulicą, jak odlatuje ku ciemności, znów płakał, jak każdej nocy od dwóch tygodni. W takiej sytuacji zawsze brał "w żyłę", dawało mu to ukojenie, zapominał, nie martwił się, czuł się prawdziwym mężczyzną, umierały w nim resztki ludzkich uczuć, była to śmierć gorsza od śmierci organizmu, ale nie martwił się wtedy ani o Mary, ani o całe to brudne miasto, ani o kraj, o nic, miał w dupie wszystko, heroina płynęła w jego żyłach, była jego żoną, jego życiem. Tym razem postanowił przestać się martwić po raz ostatni, szykował się na pieśń czarnych aniołów, którzy będą opiewać jego śmierć, śmierć klauna, europejskiego syna, którego wykończył ten świat. Obrzydliwy rynsztok Nowego Jorku wyjałowił go z człowieczeństwa, zniszczył jego i niemal wszystkich na których mu kiedykolwiek zależało, lekarstwem była podwójna dawka syntetycznej nirwany, prowadząca do ostatecznego rozwiązania jego marnego życia, jedyna nirwana jaką mógł osiągnąć- śmierć przez przedawkowanie, odszedł.